piątek, 20 stycznia 2017

Kochane krągłości

Rok 2016 był początkiem mojej przygody z samodzielną uprawą tykwy.


W internecie zamówiłam nasiona kilku różnych odmian. Były wśród nich m.in. Corsican flat, Birdhouse, Apple i kilka innych. Za każdym razem kiedy odwiedzałam uprawę (a było to mniej więcej każdego weekendu) odkrywałam kolejną małą niespodziankę, która zazwyczaj skrywała się pod pokaźnych rozmiarów tykwowym liściem. Muszę przyznać się, że cieszyłam się wtedy niezmiernie. Tykwy rosły w zaskakująco szybkim tempie! Pojawiały się coraz to nowsze kształty, które wzbudzały zainteresowanie nie tylko rodziny, ale i sąsiadów :) Myślałam, że już nic nie zdoła mnie zaskoczyć, do czasu kiedy moim oczom ukazała się 10-kilkogramowa tykwa, której o dziwo nikt wcześniej nie zauważył! Tym bardziej z niecierpliwością czekałam na czas zbiorów, który miał być uwieńczeniem kilkumiesięcznych pielęgnacji i starań. Jedyną moją obawą było to czy uda mi się cokolwiek ususzyć. Ze zbiorem czekałam do ostatniego momentu (tzn. do ostatniego dnia bez przymrozku). Udało się zabrać ponad 50 sztuk! 


Poniżej odmiana Apple, która bardzo przypadła mi do gustu ze względu na swój kształt i barwę.  

Myślę, że warto się dzielić! Dlaczego? Poniższe zdjęcia Was o tym przekonają. Oto co wyrosło z nasion, którymi podzieliłam się z siostrą. Pędy wspięły się na stare wyschnięte drzewo dając mu "nowe życie", a tykwy, które z niego zwisały wyglądały jak olbrzymie gruszki! 

Chciałam przy tym zaznaczyć, że w moim ogrodzie ta odmiana nie dała żadnych plonów!


3 komentarze:

  1. Warto się dzielić ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Imponujące zbiory! Teraz tylko korzystać z długich zimowych wieczorów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety praca z wiertarką jest dość hałaśliwa, ale zawsze wieczorem można choćby wyrysować wzór na tykwie :)

      Usuń